Smart contract, czyli inteligentna umowa. Czy jesteśmy gotowi na prawdziwą cyfryzację umów?

Pewnie części z czytelników znana jest koncepcja inteligentnych umów, czyli tzw. smart contractów. W dużym uproszczeniu to samo-wykonujące się umowy w formie aplikacji, które działają mniej więcej tak, że jeżeli zajdzie okoliczność (warunek) A, to zdarzy się B. Często przytaczanym przykładem jest zakup mieszkania, gdzie po dokonaniu zapłaty ceny, dostajesz dostęp do swojego mieszkania, a także w stosownym rejestrze zostaje ujawnione prawo własności. Podobnie można zorganizować najem krótkoterminowy, ale opcji jest znacznie więcej. Smart contract – jako koncepcja – nabrały rozpędu wraz z rozwojem blockchain, czyli zdecentralizowanego modelu kontraktowania czy zależności (nieco więcej w tym artykule), ale pewnie możliwe są i inne rozwiązania z centralnym „rozliczającym” czy arbitrem lub certyfikującym.

Wybór modelu jest niezwykle istotny dla przyszłości smart contractów, bo mówiąc szczerze w zdecentralizowanym układzie trudno wyobrazić mi sobie powszechne wykorzystanie, bo ryzyk i niepewności jest dużo, a przy „większych” sprawach samo zaufanie do drugiej strony nie wystarczy.

Założeniem inteligentnych umów jest takie ułożenie relacji, aby w przypadku wykonania określonego zobowiązania, następowała określona czynność, np. wspomniany wpis do rejestru czy przekazanie jakichś dokumentów. Zanim jednak dojdziemy do etapu „warunków”, mamy obszar identyfikacji kontrahenta, który może przyjmować formę zwykłej weryfikacji dowodu osobistego, albo też bardziej złożonego procesu KYC (poznaj swojego klienta/kontrahenta). I tutaj pojawia się pierwsza przeszkoda dla modelu zdecentralizowanego – choć nie jest tak, że nie jest ona nie do obejścia. Klasycznie jednak – decydujemy się tutaj na wejście w relacji z kimś co do którego nie mamy pewności.

Nasza aplikacja może oczywiście dokonywać pewnej weryfikacji – sprawdzenia np. w rządowych bazach danych, ale po pierwsze jest to czasochłonne, a po drugie wprowadza element strony trzeciej. W bardziej wymagających procesach pojawia się konieczność pozyskania dodatkowych informacji, np. z rejestrów publicznych, dokumentacji wewnętrznej (np. korporacyjnej) czy pozyskania stosownych pełnomocnictw wraz ze wzorami podpisu.

No alt text provided for this image

Tutaj przydałby się jednak podmiot, który „weźmie” na siebie obowiązek weryfikacji stron transakcji (rozumianej jako umowa) i potwierdzenia, że „wszystko jest ok”. W modelu opartym na blockchain będzie to raczej rzadkość, choć jedno drugiego – zupełnie – nie wyklucza.

Kolejnym aspektem będzie kwestia ewentualnych roszczeń w przypadku niewykonania zobowiązania. Jasne, założenie jest takie, że wykonujemy B, jeżeli zaszło A, ale zobowiązanie może zostać wykonane niewłaściwie lub być oszukańcze, o co w świecie cyfrowym wcale nie trudno. Kto w takiej sytuacji będzie rozstrzygał ewentualny spór? Skoro strony umawiają się i sobie ufają, to chyba nie strona trzecia? Tutaj dochodzimy do nowego wyzwania.

Taki smart contract będzie niewątpliwie jakąś formą elektroniczną umowy, ale czy kodeksowo (modelowo) będzie to umowa, np. równoważna formie pisemnej? I czy sam kwalifikowany podpis będzie tutaj wystarczający? W jaki sposób będzie dokonywana też weryfikacja spełnienia się określonych warunków, skoro „klasycznych” zapisów nie mamy? Abstrahuję tutaj oczywiście od kompetencji sądów. Po prostu nie zawsze musi to być jednoznaczne – to raz (choć powinno), a po drugie czasem potrzeba będzie weryfikacji różnych dowodów (źródeł), aby upewnić się czy bardziej złożony warunek rzeczywiście został spełniony.

Dodatkowo, jeżeli wrócimy do naszego przykładu z rejestrem, to taki rejestr nie będzie oficjalny, a jakąś formą „komercyjnego” zestawienia. Bez potwierdzenia „publicznego”. Wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze i sobie ufamy, a jak wiemy nie zawsze wychodzimy na tym dobrze.

No alt text provided for this image

Rozmawiamy tutaj oczywiście o szerszym wykorzystaniu smart contractów, bo niewątpliwie w przypadku „sieci” zależności, które lepiej się znają, jest obszar rzeczywiście perspektywiczny, np. w sektorze bankowym. Jednak o bardziej powszechnym użyciu na razie możemy zapomnieć. Również dlatego, że poziom cyfrowej biegłości nie jest na dostatecznie wysokim poziomie w kontekście całego społeczeństwa. Nie mamy też identyfikacji elektronicznej z prawdziwego zdarzenia, w tym w szczególnie w kontekście podmiotów o strukturze korporacyjnej (np. osób prawnych).

Niewątpliwą zaletą inteligentnych umów jest – w jakimś sensie – niezaprzeczalność i jasność. Unikamy tutaj nadmiernie skomplikowanych zapisów na rzecz konkretnie określonych warunków (if-then-else), które jak działają jak dźwignia otwierająca kolejne drzwi. To jest jedno z założeń wielu legislatorów i regulatorów, tj. pisanie prawa w sposób zrozumiały (w tym dla maszyn) i bez zbędnych niejasności (choć przeczy temu idea neutralności technologicznej), a takie też powinny być umowy, szczególnie w relacji przedsiębiorca-konsument (z zachowaniem pewnej sfery interpretacyjnej).

To do czego zmierzam, to podkreślenie, że smart contracty to może być przyszłość, ale pod warunkiem stworzenia dla nich odpowiedniego ekosystemu infrastrukturalnego, kompetencyjnego, regulacyjnego i prawnego. Bez tych jasnych ram inteligentne kontrakty pozostaną czymś rzadkim, pewną ciekawostką. Pytanie czy w ogóle jesteśmy gotowi na taką cyfryzację i czy rzeczywiście jej chcemy. Ja mam wątpliwości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *