Polski fintech idzie w świat. Bariera dla rozwoju krajowych innowatorów. Czy tylko jedna?

Mniej więcej tydzień temu poprosiłem o udział w ankiecie nt. barier, które stoją na drodze do ekspansji krajowych fintechów/insurtechów i regtechów poza naszą granicę. Same wyniki ankiety nie są bardzo zadziwiające. Najczęściej wskazujecie na brak finansowania, brak znajomości rynku (docelowego) oraz w jakimś stopniu ograniczenia prawne, choć brakuje mi informacji, czy chodzi o ograniczenia związane z samą docelową jurysdykcją, czy raczej wymaganiami w zakresie paszportowania usług. Konkurencja raczej nie stanowi tutaj problemu i to dobry znak, bo sugeruje, że nasz rynek jest dojrzały i pewny swego. Ciekawe odpowiedzi znalazły się także pod samą ankietą. Dzisiaj pierwsza część analizy i sugestii jak dobrze zaplanować rozwój.

No alt text provided for this image

Zanim o tym. Po krótce przeanalizujmy te trzy obszary, które wynikają z samej ankiety. Jedną z głównych obaw może być obawa przed rynkiem docelowym, a ściślej pewną specyfiką, która tam panuje np. w kontekście dokonywania płatności czy inwestowania. Rzeczywiście, rynek polski – jeżeli spojrzymy np. na poziom cyfryzacji jest pod tym względem wyjątkowy w porównaniu do wielu państwa Unii. Z drugiej strony patrząc na Azję nie jesteśmy już tak wyjątkowi, a nawet nasze zwyczaje finansowe mogą istotnie odbiegać od oczekiwań tamtejszych społeczeństw. Pojawia się więc obawa czy poradzimy sobie na nowym terytorium.

Tyle tylko, że jest to obawa, którą łatwo można “okiełznać” badaniem rynku i oceną czy rzeczywiście tam pasujemy z naszą ofertą. Nie ma większego sensu porywanie się z motyką na słońce. Ale czy aby na pewno? Prawdziwe “disruption” polega na łamaniu pewnych schematów, które mogą mieć różne podłoża – od tradycji, poprzez kulturę, aż po ograniczenia prawno-regulacyjne, które rzeczywiście niekiedy trudno pokonać. Tutaj istotna będzie jednak współpraca z partnerem, który rynek ten zna i wie jak dotrzeć z nowym produktem czy usługą do grupy docelowej. Poza tym nasz produkt nie musi być w 100% “kopiowany” na danym rynku. Czasem sama idea jest wartością samą w sobie, a “opakowanie” to jedynie dodatek, który można zmieniać w zależności od potrzeb.

Jasne, czasem trudno zdecydować się na krok, który zakłada, że nasz “idealny pomysł” nie do końca jest z gatunku “one-size-fits-all”, ale czy cokolwiek takie jest? Rzecz w tym, aby znaleźć swoje miejsce, a każdy perspektywiczny twórca dojdzie do momentu, w którym rynek krajowy przestanie być dla niego wystarczający i poszukiwanie nowych rynków zbytu stanie się nie tylko potrzebą, ale koniecznością.

No alt text provided for this image

Na to jednak potrzeba odpowiedniego fundingu – finansowania. I tutaj dochodzimy do kolejnej przyczyny braku “masowej” ekspansji polskiego #fintechu poza nasze granice. Jeden z komentujących wskazał, że myśląć o międzynarodowej ekspansji musimy myśleć od początku o tym, że potrzebujemy inwestorów o globalnym (przynajmniej regionalnym) zasięgu. Czyli już na początku musimy nastawić się na “Go Global”, a rynek krajowy (ograniczony) traktować albo jako początek, albo jako rynek testowy. Nie zawsze takie podejście będzie oczywiście łatwe do zrealizowania, bo wracając do “punktu 1” każdy rynek ma swoją specyfikę, ale międzynarodowe podejście z pewnością nikomu nie zaszkodzi.

W kontekście finansowania rzeczywiście istotny jest dobór inwestorów. Jeżeli trafimy na takich, którzy wolą skupiać się na krajowym rynku i zbudowaniu wartości “tu i teraz”, a następnie “zcashowaniu” się i wyjściu ze spółki, to trudno nam będzie znaleźć zarówno środki, jak i zgodę na wyjście poza rynek krajowy. Poszukiwanie takich – otwartych – inwestorów może jednak zająć sporo czasu i pokazaniu jakichś konkretnych osiągnięć, a start-upy nie zawsze mają na to czas. Pytanie więc o to jak podchodzimy do naszego projektu i czy możemy poczekać lub finansować sie “alternatywnymi” źródłami niż VC. Decyzja z pewnością nie przyjdzie łatwo, ale pamietajmy, że są różne opcje, w tym granty naukowo-biznesowe, które w przypadku innowacji warto rozważyć.

Trzecim wyzwaniem na który wskazywaliście są ograniczenia prawne (lub szerzej prawno-regulacyjne). Niestety nie sprecyzowaliście o co dokładnie chodzi, ale myślę, że śmiało można postawić tezę, że chodzi o:

  1. niedostateczną znajomość jurysdykcji, w której chcemy się rozwijać oraz
  2. ograniczenia wynikające z paszportowania usług (na tereniu UE) czy przeniesienia (części) biznesu do innego państwa.

Oba te zagadnienia są rzeczywiście dość istotne z puntku widzenia biznesowego, bo generują koszty, a istotne znaczenie może mieć też podejście krajowych regulatorów do podmiotów zagranicznych. Dobre zrozumienie warunków prawno-regulacyjnych będzie ważne szczególnie wtedy, gdy myślimy o “egzotycznej” jurysdykcji do działalności transgranicznej. Egzotycznej w stosunku do naszej jurysydykcji (np. Europa a Azja). Sami nigdy do końca tego nie zrozumiemy, więc tutaj warto posiłkować się partnerami z danej jurysdykcji, bo relacje z regulatorami są na wagę złota – nawet jeżeli rozpatrujemy to z perspektyw tzw. host-home w ramach Unii, gdzie kluczowe i tak są wymogi naszego krajowego organu nadzoru – co do zasady. Warto więc też rozmawiać z regulatorami – “naszymi” oraz “ich”.

Niestety jest tak, że w UE nie udało się jeszcze do końca zbudować zharmonizowanych ram dla paszportowania usług finansowych, co wynika z dość “luźnego” podejścia krajowych nadzorców do ogólnych zasad, którzy nierzadko nakładają dodatkowe – własne – wymagania na podmioty świadczące usługi transgraniczne. Europejski Urząd Nadzoru Bankowego, jak i Komisja już pracują intensywnie nad zmianami w tym zakresie, ale już dzisiaj trzeba mierzyć się ze status quo. Dobry research będzie więc tutaj na wagę złota. A jak wskazał jeden z uczestników dyskusji:

No alt text provided for this image

Nic dodać, nic ująć. Think global, go global.

I to tyle na dzisiaj. Niedługo wrócę z dalszym podsumowaniem, a dzisiaj zachęcam do dyskusji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *